Pewnego razu zdarzyła mi się sytuacja, podczas której pewna osoba wyładowała na mnie swoją złość i frustrację, mimo że byłam Bogu ducha winna. Poczułam się z tym bardzo źle. Czekając na dalszy rozwój sytuacji, usłyszałam zza niedomkniętych drzwi wyznanie tej osoby: „Ja nic w sobie nie trzymam, mówię od razu. W ten sposób się oczyszczam. Tak jest najlepiej”. Tknęło mnie przeczucie, że chyba jednak nie. Być może ta osoba osiągnęła swoje cele, ale nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama. Może ona się oczyściła, ale toksyna wciąż utrzymuje się między nami.
Wkrótce po tym wydarzeniu zdecydowałam się na lekturę związaną ze złością, która okazała się strzałem w dziesiątkę: O złości inaczej utrzymaną w nurcie terapii akceptacji i zaangażowania (Acceptance and Commitment Therapy – podtyp psychoterapii poznawczo-behawioralnej) o korzeniach buddyjskich.
Według nurtu ACT na temat złości istnieje kilka zasadniczych mitów. Jednym z nich jest przekonanie, że danie upustu swojej złości jest zdrowe. Według autorów taki stereotyp wywodzi się aż z czasów Zygmunta Freuda i teorii katharsis. Obecnie badania naukowe dowodzą jednak, że reakcje w postaci wybuchów, krzyków, płaczu, a nawet drobniejszych oznak agresji jedynie pogłębiają uczucie złości u osoby go doświadczającej. U odbiorcy zachowań agresywnych natomiast wywołują je. Dawanie upustu złości na długo zanieczyszcza atmosferę, a na dodatek powoduje, że osoba złoszcząca się jeszcze bardziej utwierdza się w swojej wrogiej postawie lub opinii. Uczucie spokoju i ulgi przychodzi natomiast samo, tak czy inaczej, nieważne, czy „wyżyjemy się”, czy nie.
Najbardziej w tej książce zainteresowały mnie jednak przyczyny złości, ponieważ wielokrotnie w czasie terapii dyskusja myśli przepełnionych złością sprawiała mi problem. W jakiś sposób nie dało się z nimi dyskutować, w odróżnieniu od myśli przepełnionych smutkiem lub lękiem.
Autorzy sugerują, że złość nigdy nie jest pierwotnym uczuciem, lecz reakcją na ukłucie innej emocji, które pojawia się kilka milisekund wcześniej. Najczęściej są to poczucie winy lub wstyd, do których nie chcemy się przyznać. Czasami są to uczucia bazujące na lęku – zagrożenie porzuceniem, niebezpieczeństwem, krzywdą. Wreszcie złość może wynikać z uczucia smutku, beznadziei, frustracji.
Metodą zalecaną przez autorów w radzeniu sobie ze złością jest powolne przyglądanie się tym emocjom źródłowym, swojemu wrażliwemu, kruchemu embrionowi, którego staramy się tak zaciekle bronić. Pomocne ma być w tym przyjęcie postawy łagodności, przebaczenia i akceptacji.
I jeszcze cytat z tej książki: „To miękkie, podatne na zranienia Ja, które osłaniasz, obawia się, że mogłoby zostać złamane lub unicestwione, jeśli dosięgłyby je zatrute strzały ludzkich osądów. (…) ten przysłowiowy odcisk reprezentuje te elementy twojego Ja (oraz twojej przeszłości), które są zbyt bolesne lub kłopotliwe, by się do nich przyznać otwarcie i bezpośrednio. Wielu z nas tak to odczuwa. Kiedy ktoś nastąpi nam na odcisk, chcąc nie chcąc stajemy twarzą w twarz z tym wszystkim, czym tak naprawdę jesteśmy. Złość stanowi naturalną reakcję na ten proces. Czujemy, że źle nas osądzono i zaczynamy działać, by obronić to kruche Ja, które zostało wydobyte na światło dzienne. W ten sposób usiłujemy z powrotem usunąć z widoku wszystkie niechciane uczucia, stare rany i cierpienia” (s. 66)
Gorąco polecam tę lekturę: Eifert, McKay, Forsyth, O złości inaczej. Jak żyć pełnią życia i w zgodzie z własnymi uczuciami, AnWero, Gdańsk 2008
Zdjęcie: Clemens v. Vogelsang
Dodaj komentarz