Skąd biorą się okresy impasu w tera­pii? Dlaczego cza­sami bywa tak, że pacjent wydaje się tera­peu­cie wyjąt­kowo trudny, a klient z kolei czuje się wyjąt­kowo nie­zro­zu­miany, może winny, może pełen zło­ści, a na pewno coraz bar­dziej sfru­stro­wany? Zjawisku temu poświę­cił wiele uwagi Jeffrey Kottler w swo­jej książce „Opór w psychoterapii”. 

Kottler sta­now­czo pod­trzy­muje prze­ko­na­nie, że do oporu przy­czy­niają  się zarówno pacjent, jak i tera­peuta. Ten pierw­szy, ponie­waż nie umie komu­ni­ko­wać się wprost – być może prze­ka­zuje swoje potrzeby tera­peu­cie w spo­sób zbyt agre­sywny albo nie prze­ka­zuje ich wcale, a zamiast tego nie odra­bia prac oso­bi­stych, upar­cie mil­czy, spóź­nia się, zapo­mina, nie wie. Ten drugi – ponie­waż z jakie­goś powodu nie dopusz­cza praw­dzi­wych potrzeb pacjenta do sie­bie. Może ciężko mu je odczy­tać ze względu na jaskra­wość innych zacho­wań, tych „trud­nych”, może sam ma nie­za­spo­ko­jone potrzeby (zarówno te z dzie­ciń­stwa, jak i pro­blemy finan­sowe, rodzinne, zdrowotne).

Dziś chcia­ła­bym się zająć czę­ścią pro­blemu po stro­nie tera­peuty, tak jak ujmuje to Kottler w swo­jej książce. Zanim to jed­nak opi­szę sze­rzej, przyj­rzyjmy się dwóm przy­kła­dom takich trudności.

Pierwsza tera­pia to sytu­acja, kiedy pacjentka, pani Mariola, przy­cho­dzi z kon­kret­nym pro­ble­mem do pew­nej tera­peutki, pani Małgorzaty. Pani Mariola od razu na wstę­pie dekla­ruje, że chcia­łaby wyko­ny­wać jakieś zada­nia, że potrze­buje pomocy, pokie­ro­wa­nia w tym, żeby krok po kroku dojść do swo­jego celu. Pani Małgorzata, tera­peutka, w duchu myśli sobie, że pacjentka praw­do­po­dob­nie ma cechy oso­bo­wo­ści kom­pul­syj­nej i że tak naprawdę celem tera­pii będzie zwięk­sze­nie jej kon­taktu z emo­cjami, peł­nego ich prze­ży­wa­nia, luzu. Jednocześnie wyznaje zasadę, że zgod­nie z zało­że­niami psy­cho­ana­li­tycz­nymi będzie pra­co­wać jako lustro, obiekt prze­nie­sie­nia, że będzie wyko­rzy­sty­wać do pracy zmie­nia­jącą się mię­dzy nimi rela­cję tera­peu­tyczną. Pani Mariola nie otrzy­muje więc żad­nych zadań, a na sesjach sku­piają się głów­nie na jej emo­cjach. Z cza­sem pacjentka staje się coraz bar­dziej sfru­stro­wana, ponie­waż nie wie, jak ma dotrzeć do swo­jego celu, nie wie nawet, co jest głów­nym tema­tem tera­pii. Czuje się zagu­biona a silne emo­cje poja­wia­jące się na sesji spra­wiają, że czę­sto wycho­dzi z gabi­netu zapła­kana. Dodatkowo ma wra­że­nie, że tera­peutka jest jak kamień – nigdy się do niej nie uśmie­cha, nie reaguje na jej żarty, nie podaje ręki, nie­ustan­nie zwraca uwagę pani Marioli na jej sprzecz­no­ści, kon­fron­tuje ją nie udzie­la­jąc wspar­cia. Pacjentka nie mówi o tych trud­no­ściach, bo boi się ura­zić auto­ry­tet, ale zamiast tego upar­cie mil­czy, cza­sami dys­ku­tuje i sprze­ci­wia się tezom tera­peutki. Pani Małgorzata nie zmie­nia swo­jej tak­tyki, ponie­waż jest prze­ko­nana, że wła­śnie kon­takt z sil­nymi emo­cjami ule­czy pacjentkę. Wreszcie po pół roku pani Mariola rezy­gnuje z tera­pii uwa­ża­jąc, że zmar­no­wała pieniądze.

Druga sytu­acja jest odwrot­no­ścią poprzed­niej. Na tera­pię przy­cho­dzi pan Antoni do tera­peuty Andrzeja. Pan Antoni nie wie, czego chce, ani jaki jest jego główny pro­blem. Zachowuje się w spo­sób bar­dzo nie­bez­po­średni, czę­sto sam sobie zaprze­cza, gubi się. Pan Andrzej stwier­dza, że zapewne jest to osoba z pro­ble­mami oso­bo­wo­ścio­wymi, dość źle funk­cjo­nu­jąca i posta­na­wia dzia­łać według zasady „Im bar­dziej zabu­rzony pacjent, tym bar­dziej ustruk­tu­ry­zo­wana tera­pia”. Terapeuta zawzię­cie pil­nuje swo­ich gra­nic, planu sesji, wyzna­cza panu Antoniemu dużo zadań, aby ten doko­nał szyb­szego postępu. Pacjent czuje się coraz mniej zro­zu­miany, nie widzi sensu tych zadań, chce być po pro­stu wysłu­chany. Nie umie jed­nak wyra­zić swo­ich potrzeb bez ata­ko­wa­nia tera­peuty i jego kom­pe­ten­cji. Za każ­dym razem, kiedy to czyni, tera­peuta utwier­dza się w prze­ko­na­niu, że pacjent ma poważne pro­blemy i wymaga jesz­cze wię­cej twar­dej pracy. W  końcu pan Antoni nie wytrzy­muje i rezy­gnuje z terapii.

Powyższe sytu­acje, jak widać, wyni­kają z inte­rak­cji mię­dzy pacjen­tem a tera­peutą. Gdyby pacjent był otwarty, ela­styczny, nie doszłoby do nich. Ale rów­nież gdyby tera­peuta nie bał się zmiany swo­jej gry i otwar­cia się, sytu­acja mogłaby się poprawić.

Kottler ujmuje trud­no­ści tera­peu­tów wła­śnie w for­mie pew­nych gier. Oto one:

  1. Terapeuta jako sędzia i auto­ry­tet – ta gra jest zwią­zana z poczu­ciem kom­pe­ten­cji tera­peuty. Z jed­nej strony poświę­cił on dzie­siątki week­en­dów i tysięcy zło­tych na szko­le­nia, a także prze­czy­tał masę ksią­żek. Z dru­giej, spo­łe­czeń­stwo uważa psy­cho­te­ra­peu­tów za guru, osoby posia­da­jące tajemny klucz do prawdy i mądro­ści życio­wej. Pacjent, który nie darzy nas odpo­wied­nim sza­cun­kiem, pod­waża nasze wyja­śnie­nia, dow­cip­kuje z nas natych­miast wywo­łuje święte obu­rze­nie i zra­nioną dumę. Terapeuta czuje się nie­do­ce­niony, zaczyna być coraz bar­dziej chłodny i wycofany.
  2. Terapeuta jako ilu­zjo­ni­sta – w tej grze tera­peuta czer­pie satys­fak­cję ze swo­ich sztu­czek. Dociera do ukry­tych emo­cji, wska­zuje bły­sko­tli­wie na różne zaska­ku­jące a jakże praw­dziwe powią­za­nia, prze­wi­duje przy­szłe wypadki, och, jest tak mądry. Zamienia się w postać tajem­ni­czą, atrak­cyjną, godną zaufa­nia. Jeśli tera­peuta jest przy­wią­zany do tej gry, wiel­kie trud­no­ści może spra­wiać mu pacjent, który nie wie­rzy w jego sztuczki i pod­waża je.
  3. Terapeuta z maską Freuda – tera­peuta przy­wdziewa tutaj maskę nie­wzru­szo­nego. Nic nie robi na nim wra­że­nia, nic go nie zło­ści, ani nie cie­szy, pacjent nie jest w sta­nie nim wstrzą­snąć ani go zra­nić. Doskonale bez­stronny i zdy­stan­so­wany. Ta gra grozi napię­ciem w rela­cji z osobą, która naprawdę potrze­buje cie­pła lub z taką, która testuje, chce pod­bu­rzyć tera­peutę. W reak­cji na takie wysiłki tera­peuta jesz­cze bar­dziej się wyco­fuje i zamyka i tak nakręca się błędne koło.
  4. Terapeuta jako wie­dzący lepiej – w tej grze tera­peuta mimo­wol­nie podej­muje za pacjenta decy­zje kie­ru­jąc się swo­imi prze­ko­na­niami, ponie­waż ulega złu­dze­niu, że jest osobą, jaką klient powi­nien się stać – spo­kojną, pewną sie­bie, zrów­no­wa­żoną. Terapeuta ma tu ukryte inten­cje, żeby pacjent zmie­nił swoje plany i uczy­nił tak, jak uważa tera­peuta, nie mówi jed­nak o tym gło­śno. Grozi to wykształ­ce­niem u klienta pew­nej nie­uf­no­ści, próbą sił, klient będzie się sta­rał wymu­sić od tera­peuty przy­zna­nie, że ten ma wobec niego pewne plany.
  5. Terapeuta obwi­nia­jący klienta – doty­czy tera­peu­tów, któ­rzy wielu oso­bom pomo­gli dzięki zasad­ni­czo dobrym meto­dom, zawsze jed­nak znaj­dzie się osoba nie pasu­jąca do sche­matu. Tutaj tera­peuta może roz­po­cząć grę „Jeśli tera­pia nie idzie tak, jak powinna, to TWOJA wina”. To prawda, że przy­czyną impasu jest odmien­ność klienta, powinno to jed­nak pocią­gnąć za sobą zmianę w sto­so­wa­nych tech­ni­kach tera­peu­tycz­nych, pla­nie czy stylu terapii.

Jak widać, po stro­nie tera­peuty leży zazwy­czaj ura­żona miłość wła­sna, lęk przed zbli­że­niem i otwar­ciem, prze­ko­na­nie o wła­snej racji i lęk przed zmianą, która może nieść zagro­że­nie. Wracając do naszych dwóch przy­kła­dów z początku arty­kułu, możemy powie­dzieć, że w pierw­szym tera­peutka przy­wdziała „maskę Freuda” a także być może obwi­niała swoją klientkę (bo na inne osoby tech­niki zwią­zane z polep­sza­niem kon­taktu z emo­cjami dzia­łały). W dru­gim przy­kła­dzie tera­peuta Andrzej stał się sędzią i auto­ry­te­tem. Zabolało go pod­wa­że­nie przez pacjenta kom­pe­ten­cji, na które tak ciężko musiał pra­co­wać. Poza tym rów­nież zaczął przy­pi­sy­wać winę klien­towi (bo prze­cież nie tak nie­za­wod­nym wcze­śniej tech­ni­kom), a obie te gry spra­wiały, że sta­wał się coraz bar­dziej sztywny i wycofany.

Oczywiście, nawet jeśli tera­peuta jest świa­domy i uważny, i stara się uni­kać gier, może dojść do tym­cza­so­wych trud­no­ści w tera­pii. W następ­nym poście zajmę się czyn­ni­kami po stro­nie klienta, które potra­fią dopro­wa­dzić jego tera­peu­tów do bez­rad­no­ści, szału lub przerażenia 🙂

Zdjęcie:Sanford Kearns