Podczas jed­nego z pierw­szych dni szko­le­nia z tera­pii poznawczo-behawioralnej uczono nas, że nie ist­nieje coś takiego jak „pacjent nie pasu­jący do tera­pii”. Jeśli coś idzie nie tak, odpo­wie­dzial­ność spo­czywa po stro­nie tera­peuty – praw­do­po­dob­nie nie­wła­ści­wie została wyko­nana kon­cep­tu­ali­za­cja, źle dobrane tech­niki tera­peu­tyczne lub prace oso­bi­ste. Antidotum na powyż­sze pro­blemy jest regu­larna super­wi­zja, a także oma­wia­nie na bie­żąco wszel­kich trud­no­ści razem z pacjentami.

Pomimo naszych tera­peu­tycz­nych sta­rań, wciąż pozo­stają jed­nak pacjenci, któ­rzy spra­wiają wię­cej pro­ble­mów niż inni. Mielibyśmy ochotę super­wi­zo­wać ich co tydzień, a nawet, w skry­to­ści ducha, rzu­cić to wszystko i powie­dzieć, że „pacjent nie pasuje do tera­pii” lub „prze­ja­wia opór”. Dlaczego tak się dzieje i co wię­cej można powie­dzieć o takich pacjentach?

Ciekawie pisze o tym Jeffrey Young w Schema Therapy. Wyróżnia on pacjen­tów zwa­nych cha­rak­te­ro­lo­gicz­nymi, któ­rzy według autora nie pasują do tra­dy­cyj­nej tera­pii poznawczo-behawioralnej. Oto, jak można ich poznać:

1. Wydają się być nie­zmo­ty­wo­wani do reduk­cji swo­ich symp­to­mów, do roz­wi­ja­nia róż­nych umie­jęt­no­ści, do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów. Nie chcą wyko­ny­wać prac oso­bi­stych ani przy­glą­dać się sobie. Zachęty i pochwały dzia­łają tylko na krótko lub w ogóle. W końcu my tera­peuci zasta­na­wiamy się, czy przy­szli tylko po to, żeby usły­szeć kilka słów otu­chy, a nie żeby sobie pomóc?

2. Terapia poznawczo-behawioralna w dużej mie­rze oparta jest na samo­ob­ser­wa­cji myśli, uczuć, zacho­wań. Samoobserwacja zwięk­sza kon­takt ze sobą, zna­jo­mość sie­bie i jest pierw­szym kro­kiem do zmiany. Trudni pacjenci nie chcą śle­dzić swo­ich myśli i emo­cji, dener­wuje ich to. Mają nie­zwy­kle silny nawyk uni­ka­nia uczuć, sta­rają się nigdy nie sta­wiać im czoła. Czasami sama wzmianka o tym, że mogą czuć coś nega­tyw­nego lub że pewna sytu­acja jest trudna spra­wia, że pacjenci się obra­żają („To, co, to zna­czy, że ze mną jest coś nie tak?!”) i nie chcą o tym rozmawiać.

3. W tera­pii poznawczo-behawioralnej zmiana doko­nuje się za pomocą dość bez­po­śred­nich tech­nik takich jak poszu­ki­wa­nie dowo­dów, omó­wie­nie cze­goś, spraw­dze­nie tego w rze­czy­wi­sto­ści, praca krok po kroku w przy­padku lęku… a na pacjen­tów cha­rak­te­ro­lo­gicz­nych wydaje się to w ogóle nie dzia­łać. Niektóre prze­ko­na­nia (np. Ludzie są źli) są tak silne i utrwa­lone, że nawet po kilku mie­sią­cach tera­pii nie widać widocz­nej zmiany.

4. Szybka zmiana nie jest moż­liwa. Nie ma szans na rady­kalną poprawę stanu pacjenta w ciągu kilku mie­sięcy. Zniekształcone prze­ko­na­nia i utrwa­lone nie­ko­rzystne reak­cje są nie­malże wszyst­kim, co pacjent ma. Są ego­syn­to­niczne, tzn. pacjent żyje w zgo­dzie z nimi pomimo wszyst­kich szkód i trud­no­ści, do któ­rych pro­wa­dzą. Klient nie wyobraża sobie zmiany, musiałby zabić część sie­bie, stra­ciłby swoje poczu­cie toż­sa­mo­ści, gdyby na nią przyzwolił.

5. Terapia poznawczo-behawioralna zakłada, że pacjent i tera­peuta stwo­rzą pozy­tywną, pełną zaufa­nia rela­cję w ciągu naj­wy­żej kilku sesji. Tymczasem trudni pacjenci nawet po kil­ku­na­stu sesjach mają co do nas wąt­pli­wo­ści, są nie­za­an­ga­żo­wani, a nawet wrogo nasta­wieni. Inni sku­piają się na tym, aby speł­nić potrzeby tera­peuty, przy­po­do­bać się mu, nie stra­cić go. Jedni i dru­dzy tracą w ten spo­sób sprzed oczu tera­pię i wła­sne problemy.

6. TPB opiera się na usta­le­niu na początku tera­pii jej celów. Mają to być cele, które da się jakoś ująć, zapi­sać, a naj­le­piej zmie­rzyć. Pacjenci cha­rak­te­ro­lo­giczni mają trud­ność z ich okre­śle­niem, ponie­waż ich pro­blemy są nie­ja­sne. Najlepsze, co mogą powie­dzieć, to to, że są nie­za­do­wo­leni z życia, nie­usa­tys­fak­cjo­no­wani, że czują jakąś pustkę. Czasami mogą podać obszary pro­ble­mowe, które jed­nakże są bar­dzo, zbyt jak na TPB, sze­ro­kie: zwią­zek, praca, czas wolny.

Czy mimo wszystko tera­peuta poznawczo-behawioralny może zaspo­koić potrzeby takich pacjen­tów po pro­stu pra­cu­jąc nad kon­cep­tu­ali­za­cją, dobo­rem tech­nik, roz­wią­zy­wa­niem trud­no­ści wprost z pacjen­tem? Myślę, że tak, z tym że będzie to wyma­gać wię­cej wie­dzy, pomy­sło­wo­ści, wyczu­cia i czasu. Pytanie pozo­staje jed­nak do dys­ku­sji. Jestem cie­kawa opi­nii pacjen­tów i terapeutów : ).